Rainbow Six Siege to gra, która potrafi wciągnąć jak cholera i wycisnąć z ciebie całą radość życia w równym stopniu. Ubisoft wykonał kawał dobrej roboty, ale też nie obyło się bez problemów, które potrafią doprowadzić do szewskiej pasji. Zacznijmy od pozytywów, bo zawsze warto zacząć od czegoś miłego, zanim przejdziemy do radosnego jebania.

Na początek, Siege to jeden z najbardziej intensywnych i taktycznych shooterów, jakie istnieją. Każda runda to kurwa symfonia strategii i umiejętności, gdzie liczy się każdy ruch i decyzja. Destrukcja otoczenia jest niesamowita – możliwość przebijania ścian, podłóg i sufitów dodaje do gry głębi, jakiej nie znajdziesz w innych strzelankach. Masz ochotę zrobić z obrony szwajcarski ser? Proszę bardzo, ściany czekają na twoje C4.

Ale teraz przejdźmy do tego, co sprawia, że masz ochotę wyrywać sobie włosy z głowy. Zacznijmy od pieprzonego matchmakingu. Czasem masz wrażenie, że gra rzuca cię na głęboką wodę z kamieniem u szyi. Trafiasz na drużynę profesjonalistów, którzy roznoszą cię jak dzieciaka, albo na gości, którzy nie wiedzą, którą stroną trzymać myszkę. Balans? Jaki balans, kurwa?

Następnie mamy bugi. Ubisoft ma talent do tworzenia świetnych gier, ale ich umiejętność naprawiania bugów jest mniej więcej na poziomie ameb. Czy to desynchronizacja, czy glitchujące tekstury – gra potrafi wkurwić na maksa. I to nie wspominając o cheaterach, którzy pojawiają się częściej niż by się chciało.

A społeczność? Cóż, jak w każdej grze online, znajdziesz tu zarówno świetnych ludzi, jak i pieprzonych debili, którzy robią wszystko, żeby zniszczyć ci zabawę. Toxic players są wszędzie i potrafią zepsuć nawet najlepszą rundę.

Podsumowując, Rainbow Six Siege to gra, która może cię wciągnąć i dostarczyć niesamowitych wrażeń, ale jednocześnie potrafi doprowadzić do białej gorączki. Jeśli jesteś gotów na kurwa huśtawkę emocji, gdzie radość i frustracja idą ramię w ramię, to ta gra jest dla ciebie. Ale pamiętaj, przygotuj się na rollercoaster wrażeń i dużo, dużo cierpliwości.